– Muszę coś wrzucić na ząb, bo skonam w tym korku– powiedziałam sama do siebie zagłuszając burczenie w brzuchu. Do domu miałam jeszcze 30 minut jazdy, a raczej stania. Na horyzoncie zamajaczył żółty szyld McDonalds’a. Stojąc w rzece samochodów na czterech pasach ruchu i w obliczu głodu, podświetlona eMka jawiła się niczym światło latarni morskiej na wzburzonym morzu. Czysty eden, którego co miałam pewność, będę później gorzko żałować.
– Albo nie, dam rade. Już niedaleko, a w domu czeka na mnie obiad– próbowałam przekonać samą siebie i odsunąć myśli od chrupiących frytek.-Oj dobra, jeden cheeseburger, żeby tylko jakoś dojechać do domu.
Wewnętrzny dialog przypominający dyskusję zbuntowanej nastolatki negocjującej wyjście na koncert Bibera, ograniczał się do argumentacji o nieszkodliwości jednej malej kanapki i braku sensu wydawania pieniędzy w perspektywie pełnej lodówki. Czując zbliżające się i potęgowane głodem rozdrażnienie i próbując zająć myśli czymś innym niż monotonna kompilacja sprzęgło-jedynka-gaz-hamulec-sprzęgło przypomniałam sobie dzisiejsze spotkanie z klientami. Spotkanie, które jak się później okazało tylko w moim wyobrażeniu miało być proste, szybkie i zakończyć się sukcesem. Było długie, trudne i utwierdziło mnie w przekonaniu, że w pracy architekta oczekuj nieoczekiwanego.
miało być
Małżeństwo w średnim wieku, które w perspektywie zbliżającej się emerytury postanowiło wymienić dom pod miastem na przytulne M4 w centrum miasta. Po wstępnej rozmowie telefonicznej i przedyskutowaniu wstępnych wytycznych mieliśmy spotkać się pod nowym adresem. Umowa, inwentaryzacja, zdjęcia, krótki wywiad na temat oczekiwań, omówienie koncepcji i ustalenie dalszych kroków. Pani w pierwszym telefonicznym kontakcie podkreślała swoje zdecydowanie co do wystroju, kolorów i nieprzejmowania się kosztami. Miało być nowocześnie, designersko, fajerwerki i wodotryski. Efekt „WOW” w połączeniu ze zwaleniem z nóg na progu. Tak piękne, że aż nierealne? Aha.
a było
Małżeństwo w średnim wieku, które w perspektywie zbliżającego się rozwodu postanowiło sprzedać dom pod miastem i kupić wspólny apartament z osobnymi sypialniami. Podobno żyć bez siebie nie mogą. Spotkaliśmy się pod starą kamienicą w sercu starówki. Państwu towarzyszył odstrojony w mokasyny agent nieruchomości. Ja miałam czapkę, szalik i początki grypy- on nie miał skarpetek. Jak się później okazało prezentowane lokum było jednym z wielu tego popołudnia, które przyszło nam oglądać. Ja chcąc nie chcąc wystąpiłam w roli doradcy inwestycyjnego, który miał za zadanie ocenić potencjał mieszkania. Kiedy doszliśmy do omawiania wystroju okazało się, że w nowym 60metrowym mieszkaniu muszą znaleźć się wszystkie meble z 200metrowego domu, kolorystyka beżów i brązów bez szaleństw i w bardzo oszczędnym budżecie. Większość pochłonęła droga podróż na Malediwy, w którą Państwo wybrali się aby uczcić nowy rozdział życia. To tyle jeśli chodzi o wodotryski.
Utwierdzona w przekonaniu, że jedyne czego pragnę w nadchodzącym Nowym Roku to stałość, przewidywalność i konsekwencja wykonałam szybki manewr i skręciłam w kierunku McDrive’a. Zbliżając się do wyświetlacza, który za chwilę miał przemówić do mnie miłym, damskim głosem zaklinałam się w myślach, że jeden szybki cheeseburger to przecież małe przewinienie. W końcu jadę po małą kanapkę. Nic więcej.
– Dzień dobry, czy mogę przyjąć zamówienie? – zabrzęczał lekko zniekształcony głos.
– Poproszę cheeseburgera – zaczęłam. I zanim powiedziałam ciąg dalszy już zaczęłam śmiać się sama z siebie. W pracy architekta jedynym pewniakiem jest zmiana. Możesz się tym frustrować, denerwować i przeklinać na czym świat. Pomoże na chwilę. Możesz też to pokochać i zrobić z tego styl życia. A jeśli boisz się zmian, bądź szybszy i zaskocz je swoją zmiennością. Nie pomaga, ale przynajmniej jest wesoło. – I duże frytki, colę z lodem i ciastko jabłkowe.